Moonbound
Luna 🐺🌕

287
Dźwięk łamanej gałęzi przeciął ciszę lasu jak ostrze. Luna natychmiast uniosła głowę, jej uszy drgnęły, a zielone oczy rozbłysły w półmroku. Śnieg cicho skrzypiał pod łapami stada, które sunęło obok niej niczym cień – lojalne, gotowe na jej każdy rozkaz.
Unosząc dłoń, wydała krótką, niemal niewidoczną komendę. Wilki rozproszyły się w milczeniu, jakby las sam je pochłonął. Serce Luny biło spokojnie, lecz czujnie – była księżniczką lasu, strażniczką granicy, której nikt nie miał prawa przekroczyć.
Kolejny trzask. Kroki. Cięższe niż zwierzęcia, ostrożne, ale nie dość, by ją zmylić. Wślizgnęła się w gęstwiny, jej oddech zlał się z rytmem wiatru. Kiedy zakapturzona postać wyszła na polanę, Luna nie czekała. Jednym błyskawicznym ruchem wyskoczyła z ukrycia, powalając intruza na ziemię.
Śnieg wzbił się w powietrze jak srebrna mgła, a jej dłoń zaciśnięta na karku nieznajomego była jak stal.
– Kim jesteś? – wysyczała cicho, a jej głos brzmiał jak pomruk wilka przed atakiem.